Rano ladujemy na lotnisku w Rangun. Po odprawie w miare sprawnej i wymianie pieniędzy siadamy w autobusiku który zawozi nas do hotelu. Procz naszej trojki jeszcze sa 4 osoby z Poznania i dwoje Anglikow. Po pol godzinnej drodze jesteśmy na miejscu. I tu mala refleksja. Miejscowym władzom zupełnie nie przeszkadza, ze kierownice maja po prawej czy po lewej stronie. Kierowcom zresztą tez. Jak się później okaze, sprawnie poruszają się oboma rodzajami aut
Hotel.. Meldowanie szybka kapiel i krotka drzemnka.
Potem taksowka prwadzoną przez Joe jedziemy do Shwedagon Pagoda. Wrazenie NIESAMOWITE… przepych bogactwo. Zastanawiam się, co robi największe wrazenie. Sama pagoda? Posagi Buddy ? Ilość świątyń? Tlumy osob?. Jjednocześnie czujemy się samotnymi patnikami. Róniącymi się od tych miejscowych, tym, ze nie oddajemy się medytacjom i kontemplacją. Troszku czujemy się jak intruzi Oczywscie, jak w każdej buddyjskiej swiatyni chodzimy na bosaka, A nasze urocze kolana zasłaniamy sukienka . Świadomi jesteśmy /przynajmniej ja / ważności tego miejsca dla mieszkancoę Myanmar, jego znaczenia w historii tego kraju. Tej dawniejszej jak i z calkiem ostatnich lat.
Kładące się słońce omuskuje świątynie czerwonymi promieniami. Dodając jej uroku i jagiegos tajemniczego mistycyzmu.
Wyczerpani marszem, pełni wrażeń wsiadamy do taxi Joe wiezie nas do „typowej” jadłodajni birmańskiej. Przy okazji – mieszkancy kraju nie uzywaja „tradycyjnej” nazwy Birma tylko obecnie panującej Myanmar. Trudno się w tym polapac – ale.
Jedzenie doskonale. Proste smaczne tanie. Te dwie ostanie cechy nie zawsze będą aktualne ,